Moja codzienna wieczorna rutyna od dawna wygląda tak samo: demakijaż oczu i twarzy płynem micelarnym, następnie oczyszczenie twarzy żelem, kilka psiknięć tonikiem, a na koniec nałożenie nawilżającego kremu. 2-3 razy w tygodniu peeling, pomiędzy jakaś maseczka... Na dłuższą metę to naprawdę męczące. Dlaczego nie można zastąpić chociaż kilku kosmetyków jednym? Odpowiedź przyszła szybciej niż myślałam!
Czy słynne niebieskie tabletki Hairvity naprawdę działają? Czy to może chwyt marketingowy, namówienie blogerek do pisania jednej, pozytywnej opinii? Zapraszam na moje podsumowanie miesiąca z suplementem diety Hairvity!
Jak wiecie, rozpoczęłam kurację 1 listopada i od tego dnia przyjmowałam codziennie rano i wieczorem po jednej tabletce. Opakowanie skończyło się z dniem 30 listopada, niestety z powodu choroby, gorączki i innych złych przypadków nie byłam w stanie zrobić dla Was tego podsumowania 1 grudnia. Wraz z pierwszym dniem kuracji umieściłam na blogu wpis informujący o tym, zawarłam w nim moje oczekiwania, aktualny stan włosów oraz ich zdjęcia. Wpis znajduje się tutaj :)
Przez cały czas zażywania tabletek znalazłam ich tylko jedną wadę i od nich zacznę. Po pierwsze mają nieprzyjemny, dość drożdżowy zapach. Drugą wadą, którą zauważyłam także u innych - zwykle po tabletce odbija nam się i zapach ponownie uderza nas. Na tym kończą się wady :)
Czego oczekiwałam od Hairvity? Tak jak pisałam 1 listopada: przede wszystkim, tego, aby nie pogorszyły aktualnego stanu; polepszonej elastyczności, odbudowy, odżywienia.
Co zyskałam dzięki miesięcznej kuracji z Hairvity?
O wiele mniej włosów na szczotce! Moje osłabione po lecie włosy były dość łamliwe, z czym wiązało się ich kruszenie. Nie miałam problemu z wypadaniem włosów u nasady. Już po 2 tygodniach kuracji zauważyłam znaczną poprawę ich kondycji, stały się bardziej elastyczne i mięsiste. Nie zauważyłam zmiany pod względem rozdwajania się końcówek, niestety trudno to określić w swetrowym sezonie. Zdecydowanym jednak plusem było pojawienie się baby hair, najbardziej widocznych na linii czoła oraz optyczne zagęszczenie i odżywienie moich włosów. Jednocześnie stały się one bardziej podatne na układanie, już nie są to proste strąki opadające na plecy, a miękka, lejąca, sypka tafla, zdecydowanie lepiej wyglądają rozpuszczone jak i związane w wysokiego kucyka.
Do pozytywów zaliczam też zdecydowaną poprawę mojej skóry, zarówno tej na twarzy jak i na głowie oraz kondycję moich paznokci. Jeśli chodzi o to pierwsze - skóra jest jędrna i elastyczna, miła w dotyku, nie czuję suchości ani ściągnięcia. Do tego jej kolor jest ujednolicony, przebarwienia zniknęły. Na czas kuracji zdjęłam hybrydy, ścięłam paznokcie na bardzo krótkie, żeby się odbudowały. Miałam problem z ich kruchością, łamliwością i powolnym wzrostem.. po dwóch tygodniach zauważyłam taki przyrost jaki mam po miesiącu, paznokcie są twarde jak diament, a jednocześnie elastyczne, jednolite, mają ładny kolor, są grubsze i odbudowane.
Skąd te wszystkie pozytywne zmiany? Czas rzucić okiem na skład!
W jednej tabletce znajdziemy cały szereg mniej i bardziej znanych nazw. Na pierwszym miejscu znajduje się kolagen. Tuż po nim znajdziemy L-Cysteine, L-Metioninę, L-Lizynę, L-Leucynę i L-Walinę. Dalej w kolejce jest siarka (blask włosów), biotyna - najczęstszy składnik suplementów odpowiadający za ogólną poprawę kondycji włosów, witaminy A, C, B2, B3, B6. Lista się na tym nie kończy, a pełną wersję znajdziecie na ich stronie www.hairvity.pl
Moja opinia jest całkowicie pozytywna - stan moich włosów nie pogorszył się, a stały się one elastyczne i miękkie. Do tego zyskała też moja skóra oraz paznokcie! Miesięczna kuracja była dla mnie idealna, drobna odbudowa i przygotowanie włosów na niższe temperatury, jednak osobom o bardziej zniszczonych włosach polecałabym zakupić zestaw na 3 miesiące lub pół roku - wtedy otrzymamy optymalne efekty :) To także idealny prezent na zbliające się święta! Jeśli jeszcze nie wysłaliście listu do św. Mikołaja dopiszcie szybko Hairvity do waszej wishlisty!
Pamiętajcie, że Hairvity ma swój fanpage Hairvity - włosy pełne witamin oraz Instagrama Hairvity Official! Nie zapomnijcie wrzucić swojego zdjęcia z oznaczeniem ich profilu oraz otagowania #hairvity!
Zapraszam też na poprzedni post, gdzie możecie zobaczyć zdjęcia przed rozpoczęciem kuracji! KLIK
PAMIĘTAJ O MOICH SOCIAL MEDIACH!
Zaobserwuj instagrama @miller.emilia oraz polub mój fanpage Miller Emilia Blog
Nie zapomnij skomentować i zaobserwować bloga oraz zapisać się do newslettera, aby być na bieżąco!
17:29:00
27
komentarze
W dzisiejszych czasach trwa pogoń za ideałem. Od codziennego życia aż po social media. Instagram i tumblr są pełne inspiracji, a wśród nich znajdziemy także sposób na idealne, wyrysowane brwi.
Zapewne wiele z Was wie, że w Biedronkach znajdują się szafy polskiej firmy kosmetycznej Bell. Asortyment jest inny niż w drogeriach, jednak jakość nie różni się. Dostępny przez cały czas w ofercie puder w kamieniu czy też baza pod makijaż stale goszczą w mojej kosmetyczce od kilku sezonów, a matowa pomadka w płynie, która wyszła na wiosnę tego roku w 6 kolorach zdobyła serce miliona Polek. Sama też skusiłam się na najpopularniejszy numerek 03 zanim stał się niedostępny w żadnym sklepie - mowa oczywiście o Maroccan Dream, czyli o produkcie, który ma wrócić zimą ponownie na stoiska! Tym krótkim słowem wstępu chciałam zaprosić Was do recenzji oraz mojego odkrycia tej jesieni!
W ofercie jesiennej nazwanej "Wanted" znajdziemy lakiery do paznokci w 6 kolorach oraz 4 kremowe cienie do powiek. Dziś skupimy się na tym drugim. Kiedy tylko zobaczyłam je chwyciłam 3 kolory i czym prędzej popędziłam do kasy, żeby móc je jak najszybciej przetestować w domu. Posiadam je już od miesiąca i były używane na różne sposoby, nie tylko jako cień w kremie.
Seria, jak wspomniałam liczy 4 kolory, a wśród nich znajdziemy:
01 to jasny brąz wpadający w szarość, z fioletowymi tonami
02 to beż utrzymany w żółtej tonacji, jasny
03 to ciemniejszy brąz, całkowicie chłodny
04 to piękny pudrowy, jasny i chłodny róż
Cienie są zamknięte w plastikowych, zakręcanych słoiczkach o większej pojemności niż pomada z Inglota. Po otworzeniu znajdziemy jeszcze jedno plastikowe wieczko chroniące przed wysychaniem produktu - nigdy ich nie wyrzucam, dodatkowe zabezpieczenie :)
Co mogę powiedzieć o samym produkcie? Przede wszystkim to, że kupiłam je z myślą o używaniu do brwi! Od jakiegoś czasu zainteresowałam się pomadami do brwi i już miałam wybrać się na zakupy.. a tu z nieba spadły mi te kremowe cienie, których kolory są idealne zarówno dla blondynek jak i brunetek! Dzięki temu zapoznałam się z obsługą takim produktem i wiem, że teraz chętnie skuszę się na normalny, oryginalny produkt do brwi (chociażby Inglot czy ABH). Sam cień jest miękki i ultrakremowy - to idealne określenie. Sunie jak masełko, przy czym naprawdę bardzo szybko zastyga (na powiekach i brwiach, więc trzeba nim szybko pracować). Razem z super trwałością idzie też wodoodporność - dopiero po długim tarciu płynem micelarnym pozbędziemy się kosmetyku. Cień nie wchodzi w załamania powieki, sprawdza się idealnie jako baza lub samodzielnie (szczególnie kolory 02 i 04), a jedyną ich wadą może być to, że się nie blendują z innymi cieniami. Ładnie się rozcierają nałożone samodzielnie, więc nie sposób stworzyć plamę. Dwa brązowe kolory sprawdzą się także idealnie do narysowania kreski, zamiast klasycznie czarnej :) A teraz najważniejsza kwestia - cena to zaledwie 7,99 zł, jednak są dostępne w Biedronkach tylko do końca listopada!
Dla kogo ten produkt będzie idealny? Z pewnością dla kogoś kto lubi mieć jeden kosmetyk i wiele zastosowań! Ponadto myślę, że idealnie sprawdzi się także dla osób, które nigdy nie miały styczności z pomadami do brwi i chcą jej w końcu spróbować oraz dla tych, którzy mają problemy z utrzymaniem cieni na powiekach.
Z produktów firmy Bell korzystam od dawna, więc postanowiłam Wam umilić dzisiejszą lekturę wzbogacając ją o dodatkowe recenzje kosmetyków z Biedronki, które bardzo lubię. Myślę, że i Wy się na nie skusicie przy następnych zakupach :)
Puder w kamieniu - dostępny w 4 kolorach puder gości w mojej kosmetyczce od dobrych kilku sezonów! Odkryłam go całkowicie przypadkowo, a skusiła mnie przede wszystkim jego cena - 12 zł! Zamknięty jest w plastikowym, trwałym, beżowym opakowaniu z lusterkiem i gąbeczką. Zwykle kupuję go w odcieniu 41 (transparentny) lub 42 (neutralny). Nie tworzy maski, matuje na długo i nie podkreśla suchych skórek. Starcza mi na ok. 3-4 miesiące.
Baza - sięgnęłam po nią bez większego zawahania. Kosztuje tyle co puder, czyli 12 zł. Podobnie jak cienie, zamknięta jest w plastikowym, zakręcanym słoiczku, jednak o większej pojemności i średnicy. Nakładam ją na oczyszczoną tonikiem twarz, szczególnie na strefę T i czekam około 3 minut dla pełnego efektu, dopiero potem nakładam podkład. Pomimo średnich opini na Wizażu mi baza się sprawdziła - matuje, przedłuża trwałość makijażu, zmniejsza widoczność porów i nie zapycha. Ma tylko dwie wady - wydajność oraz problem z wydobyciem jej z opakowania dla osób z długimi paznokciami. Aktualną posiadam od końca września, jednak nie używam jej codziennie (ok 3-4 razy w tygodniu), a mniej więcej połowa zniknęła.
Matowa pomadka w płynie Maroccan Dream - to mój absolutny HIT! Zresztą nie tylko mój, ale także wielu innych kobiet. Niestety była to edycja limitowana na lato, jednak od grudnia mają wrócić! Kolekcja liczyła 6 kolorów, od nude, przez róże, aż po czerwień. Tuż po premierze skusiłam się na 03, który moim zdaniem prezentował się najlepiej - jak się potem okazało - był nie do zdobycia w żadnej Biedronce! Pomadka jest naprawdę trwała, mocno napigmentowana i całkowicie matowa! Nie wysusza ust, nie kruszy się i nie roluje oraz ładnie się zjada po dobrych kilku godzinach. Ma wygodny aplikator pozwalający na pomalowanie się bez konturówki. Z niecierpliwością czekam na jej powrót, aby zakupić nie tylko więcej kolorów, ale także ponownie dokupić ten który już mam! Jej cena to zaledwie 8 zł, a miłość do niej? Jak z Ziemi na Księżyc! Możecie ja zobaczyć w poście z moich urodzin (tutaj) :)
Z góry wybaczcie za dłuższą nieobecność - nie wzięłam ze sobą ładowarki od laptopa, w dodatku zepsuł mi się całkowicie telefon.. Jednak technologie za mną nie przepadają! Do usłyszenia w weekend! :)
Co mogę powiedzieć o samym produkcie? Przede wszystkim to, że kupiłam je z myślą o używaniu do brwi! Od jakiegoś czasu zainteresowałam się pomadami do brwi i już miałam wybrać się na zakupy.. a tu z nieba spadły mi te kremowe cienie, których kolory są idealne zarówno dla blondynek jak i brunetek! Dzięki temu zapoznałam się z obsługą takim produktem i wiem, że teraz chętnie skuszę się na normalny, oryginalny produkt do brwi (chociażby Inglot czy ABH). Sam cień jest miękki i ultrakremowy - to idealne określenie. Sunie jak masełko, przy czym naprawdę bardzo szybko zastyga (na powiekach i brwiach, więc trzeba nim szybko pracować). Razem z super trwałością idzie też wodoodporność - dopiero po długim tarciu płynem micelarnym pozbędziemy się kosmetyku. Cień nie wchodzi w załamania powieki, sprawdza się idealnie jako baza lub samodzielnie (szczególnie kolory 02 i 04), a jedyną ich wadą może być to, że się nie blendują z innymi cieniami. Ładnie się rozcierają nałożone samodzielnie, więc nie sposób stworzyć plamę. Dwa brązowe kolory sprawdzą się także idealnie do narysowania kreski, zamiast klasycznie czarnej :) A teraz najważniejsza kwestia - cena to zaledwie 7,99 zł, jednak są dostępne w Biedronkach tylko do końca listopada!
Dla kogo ten produkt będzie idealny? Z pewnością dla kogoś kto lubi mieć jeden kosmetyk i wiele zastosowań! Ponadto myślę, że idealnie sprawdzi się także dla osób, które nigdy nie miały styczności z pomadami do brwi i chcą jej w końcu spróbować oraz dla tych, którzy mają problemy z utrzymaniem cieni na powiekach.
Przy okazji rzućcie okiem na tę listę:
01 - odpowiednik Maybelline Pernament Taupe - idealny kolor do brwi dla każdej blodnynki!
02 - wspaniała baza pod każde cienie
03 - to kolor do brwi ideany dla ciemniejszych blondynek i brunetek. Nawet rude osoby będą się w nim dobrze czuć
04 - ideał sam w sobie: nie baza pod inne cienie, ale także jest ładny sam w sobie, delikatny, pudrowy róż
Z produktów firmy Bell korzystam od dawna, więc postanowiłam Wam umilić dzisiejszą lekturę wzbogacając ją o dodatkowe recenzje kosmetyków z Biedronki, które bardzo lubię. Myślę, że i Wy się na nie skusicie przy następnych zakupach :)
Puder w kamieniu - dostępny w 4 kolorach puder gości w mojej kosmetyczce od dobrych kilku sezonów! Odkryłam go całkowicie przypadkowo, a skusiła mnie przede wszystkim jego cena - 12 zł! Zamknięty jest w plastikowym, trwałym, beżowym opakowaniu z lusterkiem i gąbeczką. Zwykle kupuję go w odcieniu 41 (transparentny) lub 42 (neutralny). Nie tworzy maski, matuje na długo i nie podkreśla suchych skórek. Starcza mi na ok. 3-4 miesiące.
Baza - sięgnęłam po nią bez większego zawahania. Kosztuje tyle co puder, czyli 12 zł. Podobnie jak cienie, zamknięta jest w plastikowym, zakręcanym słoiczku, jednak o większej pojemności i średnicy. Nakładam ją na oczyszczoną tonikiem twarz, szczególnie na strefę T i czekam około 3 minut dla pełnego efektu, dopiero potem nakładam podkład. Pomimo średnich opini na Wizażu mi baza się sprawdziła - matuje, przedłuża trwałość makijażu, zmniejsza widoczność porów i nie zapycha. Ma tylko dwie wady - wydajność oraz problem z wydobyciem jej z opakowania dla osób z długimi paznokciami. Aktualną posiadam od końca września, jednak nie używam jej codziennie (ok 3-4 razy w tygodniu), a mniej więcej połowa zniknęła.
Matowa pomadka w płynie Maroccan Dream - to mój absolutny HIT! Zresztą nie tylko mój, ale także wielu innych kobiet. Niestety była to edycja limitowana na lato, jednak od grudnia mają wrócić! Kolekcja liczyła 6 kolorów, od nude, przez róże, aż po czerwień. Tuż po premierze skusiłam się na 03, który moim zdaniem prezentował się najlepiej - jak się potem okazało - był nie do zdobycia w żadnej Biedronce! Pomadka jest naprawdę trwała, mocno napigmentowana i całkowicie matowa! Nie wysusza ust, nie kruszy się i nie roluje oraz ładnie się zjada po dobrych kilku godzinach. Ma wygodny aplikator pozwalający na pomalowanie się bez konturówki. Z niecierpliwością czekam na jej powrót, aby zakupić nie tylko więcej kolorów, ale także ponownie dokupić ten który już mam! Jej cena to zaledwie 8 zł, a miłość do niej? Jak z Ziemi na Księżyc! Możecie ja zobaczyć w poście z moich urodzin (tutaj) :)
A Wy kupujecie produkty z biedronkowej szafy Bell? Jak wasze wrażenia? :)
Z góry wybaczcie za dłuższą nieobecność - nie wzięłam ze sobą ładowarki od laptopa, w dodatku zepsuł mi się całkowicie telefon.. Jednak technologie za mną nie przepadają! Do usłyszenia w weekend! :)
PAMIĘTAJ O MOICH SOCIAL MEDIACH!
Zaobserwuj instagrama @miller.emilia oraz polub mój fanpage Miller Emilia Blog
Nie zapomnij skomentować i zaobserwować bloga oraz zapisać się do newslettera, aby być na bieżąco!
12:46:00
29
komentarze
Wkrótce zaczyna się sezon świąteczny, a co za tym idzie? Bieganie po sklepach w poszukiwaniu perfekcyjnych prezentów dla całej rodziny i znajomych! A jeśli wśród nich są jacyś podróżnicy, to mam dla nich prezenty idealne, które z pewnością wywołają uśmiech na ich twarzach! Sama kocham podróżować i wiem co potrzebuję, aby zapamiętać te chwile na dłużej i cieszyć się nimi, a także co pomoże mi w planowaniu ich.
Z pomocą przyszła strona MyGiftDNA.pl na której znajdziemy setki produktów z różnych kategorii. Znajdziemy tu zarówno rzeczy dla nowonarodzonych maluchów, dorosłych, maturzystów, kucharzy, sportowców, rodziców, dziadków, a także dla wspomnianych wcześniej podróżników! Strona internetowa oferuje nam mnóstwo kategorii, nie tylko dla kogo przeznaczymy prezent, ale także co to za okazja bądź też co to ma być, np. obraz, akcesoria kuchenne czy typowe pamiątki. Cechą charakterystyczną MyGitfDNA jest, jak sama nazwa mówi (DNA) personalizacja zamówionych przez nas produktów! Wybierając np. kubek z jednym z dziesiątek napisów dodajemy do niego własne/czyjeś imię i oryginalny prezent jest gotowy!
Ponadto zamówienia realizowane są do 24 godzin od wpłaty na konto, dzięki czemu nawet zapominalscy zdążą kupić prezent! Moja paczka została zamówiona przed południem, a następnego dnia już czekała w moim domu. Czy w tak krótkim czasie da się spełnić oczekiwania o wysokiej jakości produktu? Przekonajcie się sami!
Moja paczka miała temat przewodni - podróże. Przeglądając całą kategorię najbardziej spodobała mi się mapa wspomnień na której umieszczone są pinezki i zdjęcia z wszystkich podróży, jednak ja zdecydowałam się na drobiazgi, które także cieszą serce i oko.
Pierwszą rzeczą jest pendrive z kompasem oraz napisem 'podróże Emilii'. To na nim będę przechowywać najważniejsze zdjęcia, te obrobione i wybrane aby pokazywać je znajomym, gdziekolwiek będę. Pendrive ma pojemność 8GB, czyli idealną na wspomnianą wcześniej czynność. Wykonany jest z wysokiej jakości drewna bambusowego, a jego zdecydowaną zaletą jest to, że nie posiada żadnego zamknięcia, które i tak zawsze gubimy. Część, którą wkładamy do komputera jest schowana i wystarczy pchnąć środek aby się wysunęła. Dzięki temu nasz sprzęt nie ulegnie zniszczeniu. Grawer wykonany jest z największą precyzją, pomimo tego, że jest naprawdę mały! Wszystko jest czytelne, a do tego wiem, że jeśli zostawię go u znajomych w komputerze, będą wiedzieć, że należy do mnie! Znajdziecie go tutaj.
Drugą rzeczą jest piękny notes z identycznym kompasem jak poprzednik. Tym razem na okładce widnieje napis 'travel notebook by Miller Emilia', czyli został przeze mnie całkowicie spersonalizowany, bo jest tu także moje nazwisko. Długo zastanawiałam się czy wybrać kalendarz czy właśnie ten notes, oba wyglądają tak samo, jednak wnętrze jest inne. Ostatecznie postawiłam na klasyczny notes w kratkę. Dlaczego? Sprawdzi mi się o wiele lepiej! Moje podróże są nieregularne, a za to bardzo dużo podczas nich notuję. Większość ilość notatek stanowią te pomiędzy podróżami czyli moje skróty myślowe, plany w punktach oraz plan pracy np. na bloga - co opublikować, co napisać, co zawrzeć w danym wpisie lub po prostu plany podróży, potrzebne rzeczy do spakowania. Potrzebuję do tego dużo miejsca, bez zbędnych ograniczeń jakim jest 'plan dnia'.
Spośród trzech kolorów wybrałam najbardziej damski, czyli fioletowy. Piękny, głęboki i intensywny odcień. Materiał jest niezwykle przyjemny w dotyku, miękki, przypominający skórkę. Obszyty jest po brzegach mocną nitką w kolorze materiału, nie ma mowy o żadnych niedociągnięciach i wystających nitkach. Zeszyt ma format A5 i zawiera aż 190 kartek w kratkę! To naprawdę sporo myślę, że posłuży mi przez najbliższe 2 lata! Grawer jest bardzo dokładny, litery są duże, przejrzyste, różnią się czcionką - moje imię i nazwisko ma pochyłą czcionę w celu odróżnienia jej od głownego napisu jakim jest 'Travel Notebook'. Niesamowicie cieszą mnie te małe samolociki umieszczone bo bokach! Sprawiają, że myślę o podróżach jeszcze częściej! Zeszyt towarzyszy mi codziennie, bo jak wspomniałam - praktycznie co krok coś notuję :) Możecie go dostać tutaj :)
Kubek ma pojemność 350 ml. Jego wnętrze to dwie wartswy stali nierdzewnej oddzielone próżnią, a na zewnątrz jest czarny matowy plastik, bardzo elegancki i dobrej jakości. Grawer jest srebrzysto - złoty, a jego treść mówi 'wyraź siebie' - wprost stworzony dla mnie! Napis wskazuje na obecność espresso wewnątrz opakowania, jednak ja postawiłam na herbaty - z doświadczenia wiem, że nie powinno się robić w takich kubkach raz kawy raz herbaty - po pewnym czasie metal może przejąc zapach i nasza herbata będzie smakować po prostu jak kawa :) Kubek ma plastikową, zakręcaną przykrywkę, która posiada przycisk. Dzięki temu za pomocą jednego kliknięcia otworzymy nasz napój.
Dlaczego ten kubek okazał się być tak wspaniałym? Trudno jest znaleźć kubek, który faktycznie sprawdzi się, a zawartość będzie stale ciepła. Pierwszy test przeprowadziłam na gorącej wodzie z czajnika - zalałam, zakręciłam i sprawdzałam co jakiś czas temperaturę (termometr do herbat). Byłam pod niemałym wrażeniem kiedy po 6 godzinach woda ciągle miała wysoką temperaturę - ok 50 stopni, czyli o 10 stopni więcej niż temperatura wody do mycia/kąpieli!
Jego testowanie sprawiało mi przyjemność, bo wychodząc na zewnątrz wiedziałam, że stale będę mieć przy sobie ciepłą herbatę! Wrzucam torebkę z herbatą lub mix suszonych owoców i liści, zalewam i zakręcam. Herbata ma czas na zaparzenie się, a ja mogę rozkoszować się intensywnym smakiem przez cały dzień, o ile się wcześniej nie skończy :) Do tego kubek jest bardzo szczelny i starannie wykonany - jeśli dobrze dokręcimy to nic nie przecieka, a przycisk sam się nie wciśnie, bo potrzeba zarówno siły jak i głębokiego nacisku.
Jeśli wasz znajomy lub po prostu Wy szukacie idealnego kubka termicznego, który trzyma ciepło, nie przecieka i jest stworzony w sam raz dla Was - odwiedźcie MyGiftDNA i wybierzcie jeden z wielu motywów dostępnych na stronie! Mój znajdziecie tutaj, a resztę wzorów tutaj.
MyGiftDNA to strona na której znajdziemy wysokiej jakości prezenty na każdą okazję dla każdego! Zbliżające się święta i Mikołajki to okazja, aby rzucić okiem na produkty na stronie, myślę, że każdy znajdzie tu coś zarówno dla siebie jak i dla bliskich :) Wszystkie z nich są personalizowane, dzięki czemu nasz prezent będzie wyjątkowy, oryginalny, a jednocześnie przydatny! Jeśli szukasz czegoś dla mamy - zobacz kategorię 'kuchnia' - znajdziesz tu wspaniałe wałki do ciasta albo z grawerowanym nadrukiem albo z wybranym przez Ciebie tekstem, tacę śniadaniową lub na ciasto, deski do krojenia lub foremki na ciasto. Dla taty - może skórzany portfel? A w zestawie z długopisem i brelokiem jeszcze taniej :) Może zamiast tego zestaw szkła do alkoholu - czy to kieliszki, czy to kufel do piwa. Nikt nie zapomina także o zakochanych! Kubki dla par, historia związku, słoik życzeń, a może po prostu obudowa na telefon? Możliwości jest więcej niż kategorii!
Jestem niesamowicie zadowolona z obsługi tego sklepu oraz jakości. Szybki czas dostawy oraz możliwość zwrotu to ważne opcje, dzięki czemu firma budzi zaufanie, a grono zadowolonych klientów stale powiększa się! :)
PAMIĘTAJ O MOICH SOCIAL MEDIACH!
Zaobserwuj instagrama @miller.emilia oraz polub mój fanpage Miller Emilia Blog
Nie zapomnij skomentować i zaobserwować bloga oraz zapisać się do newslettera, aby być na bieżąco!
15:20:00
17
komentarze
Wiosną tego roku zdecydowałam się na zakup zestawu do manicure hybrydowego. Idealnych, jak wiadomo nie zrobiłam od razu, jednak z czasem nauczyłam się robić paznokcie, które nie odpryskują, nie schodzą płatami po 2 dniach oraz są równe. Mimo wszystko nadal się uczę, nie doszłam jeszcze do perfekcji :) Pracowałam ciągle na tych samych produktach, a moja kolekcja kolorowych lakierów nie powiększała się. Korzystając z tej okazji postanowiłam wypróbować nowość na polskim rynku - lakiery hybrydowe Claresa.
Pierwsze opinie brzmiały zachęcająco - przede wszystkim brak uczuleń jak w przypadku jednej z najpopularniejszych firm. Dodatkowo wszyscy chwalili trwałość oraz bogatą gamę kolorystyczną. Do tego wszystkiego dochodzą niskie ceny. Kiedy dostałam propozycję współpracy od razu się zgodziłam i wybrałam produkty, które najbardziej do mnie pasowały.
W paczce znalazła się baza, top oraz dwa wybrane przeze mnie kolory lakierów hybrydowych. Opakowania są zgrabne, proste, wykonane z czarnego szkła, o pojemności 7ml, czyli jak u większości firm, a ich zdecydowaną zaletą jest naklejka oraz etykieta w kolorze naszego lakieru (baza i top mają białe etykietki). Pędzelek jest wystarczającej długości, aby łatwo operować nim po płytce paznokcia, a samo włosie jest gęste, sprężyste i lekko spłaszczone, niczym języczek. Żaden włosek nie wystaje, wszystkie są przycięte w delikatny łuk, co tylko ułatwia nakładanie lakieru.
Przeglądając stronę www.claresa.pl spotkałam się z ogromnym wyborem kolorów. Największym zaskoczeniem była dla mnie ich organizacja. Po pierwsze lakiery podzielone są na numerki - czas na prostą matematykę: lakiery z numerkiem od 200 to brązy, a od 600 to fiolety - zmienia się tylko cyfra dziesiątek i jedności :) W ten sposób wiemy z jakiej tonacji kolorystycznej jest nasz lakier. Po drugie - niesamowicie oryginalne nazwy! Kosmetyki dostały nazwy zwierzątek, np. licząca 11 lakierów seria różowa (600-610) ma w swoich nazwach: Mouse, Rabbit, Snake, Doplhine, Crocodile, Horse, Camel, Elephant, Giraffe, Lion, Tiger. Nazwy te ustawione w tej kolejności tworzą szereg kolorystyczny od najjaśniejszego do najciemniejszego.
Aktualna gama kolorystyczna to ponad 90 lakierów, podczas gdy ja wybierałam z 60 :) Firma widząc duże zainteresowanie dodaje sporo nowości, szczególnie na nadchodzący jesienno-zimowy sezon, a największą popularnością cieszą się dwa wybrane przeze mnie kolorki: 201 Brown Rabbit oraz 502 Pink Snake.
Kolory na stronie są identyczne jak na żywo, więc nie ma problemu z wyborem! Ponadto Claresa posiada także Instagrama oraz własny hasztag, dzięki czemu możemy zobaczyć jak wyglądają te kolorki na zdjęciach!
Na pierwszy rzut idzie Brązowy Króliczek, którego nosiłam na paznokciach przez miesiąc! Pomimo nieestetycznego odrostu (zwykle ściągam paznokcie po 2-3 tygodniach) lakier trzymał się do samego końca bez najmniejszych problemów! Współpracuje z bazą i topem z tej firmy, a także z żelem budującym (jeden paznokieć był przedłużany, niestety złamał się tuż przy opuszku). Pierwszy raz zdecydowałam się na brąz na pazurkach i uważam, że to był strzał w 10! Pięknie komponuje się w jesienny klimat, a następną stylizację z tym kolorem wykonam wraz z różowym złotem lub zwykłym złotem - będzie idealny na święta! Świetnie sprawdzi się też w postaci 'sweterka'. Jego kolor jest wyjątkowy - w zależności od światła jest on raz bardziej brązowy, a raz szary, czasem widać w nim także fioletowe tony, co mi bardzo odpowiada - jest niesamowicie uniwersalny.
Różowy Wąż, czyli lakier hybrydowy o numerze 502 to piękny delikatny róż. Jasny, pastelowy, niezwykle dziewczęcy, kolorek niczym pudrowe cukierki! Idealny na lato oraz wiosnę! To on był testowany jako pierwszy, a nosiłam go na pazurkach 2,5 tygodnia. Nie kruszy się, nie odprysł, a kolor nie zmienił się ani pod wpływem topu, ani po czasie! Przede wszystkim - nie zżółkł! Podobnie jak poprzednik świetnie sprawdzi się z różowym złotem, złotem oraz srebrem, a także z brązem czy szarościami. Dodatkowo ten kolor przeszedł wyjątkowy test - nie straszne mu słońce, piach, woda, sól morska czy też wysoka temperatura :) Pojechał ze mną na Maltę i przetrwał cały wyjazd bez najmniejszych uszczerbków na wyglądzie. Przy opalonej skórze wyglądał fenomenalnie! Codziennie patrzyłam na niego i podziwiałam kolor, który idealnie pasował do mojej czapki z wyjazdu :D
Baza świetnie się trzyma paznokcia, utwardza go i gwarantuje wspaniałą trwałość lakieru, a do tego ma przyjemną konsystencję, która pozwala na nałożenie cienkiej warstwy. Top jest gęstszy od bazy, daje idealną taflę charakterystyczną dla lakierów hybrydowych. Jego najważniejszą cechą jest to, że nie żółknie. Oba produkty podczas 2 miesięcy od otwarcia minimalnie zgęstniały, jednak nie przeszkadza to w ich użytkowaniu.
Od samego początku notowałam w swoim notesie cechy charakterystyczne tych lakierów oraz bazy i topu. Stworzyłam listę od A od Z, czyli od nakładania aż do ściągania. Jakie są moje wrażenia po 1,5 miesiąca stosowania? Przekonajcie się sami!
Jeszcze Was nie przekonałam?
Jestem z tych lakierów bardzo zadowolona. Spełniły moje oczekiwania, a wszelkie opinie z blogów sprawdziły się! Zdecydowanie polecam Wam tę firmę. Claresa, pomimo tego, że jest na rynku całkiem nowa już ma swoją rzeszę fanów, a wśród nich jestem i ja :)
CLARESA - strona internetowa i sklep http://claresa.pl/
IG @claresanails https://www.instagram.com/claresanails/
HASZTAG #claresa
PAMIĘTAJ O MOICH SOCIAL MEDIACH!
INSTAGRAM - miller.emilia
FANPAGE - Miller Emilia Blog
Nie zapomnij skomentować i zaobserwować bloga oraz zapisać się do newslettera, aby być na bieżąco!
Nie zapomnij skomentować i zaobserwować bloga oraz zapisać się do newslettera, aby być na bieżąco!
12:23:00
37
komentarze