Nigdy nie walczyłam z wielkim trądzikiem, nawet wkraczając w wiek dorastania jedynym problemem były krostki wyskakujące w różnych częściach buzi, w ilościach mniejszych lub większych. Mimo wszystko mam skórę skłonną do powstawania nowych nieprzyjaciół, która często bywała przesuszona i wydzielała nadmiar sebum. Teraz, będąc w wieku prawie 20 lat, nie mogę narzekać na stan swojej skóry, nauczyłam się o nią dbać i wiem jak jej dogodzić, aby zawsze wyglądała dobrze, nawet bez makijażu. Poza odpowiednim demakijażem, większą uwagę przykładam do procesu pielęgnacji, a także zmodyfikowałam swoją dietę, która także ma bezpośredni wpływ na jej wygląd.
Jak to bywa z kremami - na efekty trzeba poczekać. Testowanie rozpoczęłam przed samymi świętami, a teraz, po 1,5 miesięcznej kuracji mogę śmiało opisać rezultaty i opinie!
Po przeprowadzce do Warszawy moja skóra i włosy źle zareagowały na zmianę jakości wody. Skóra była ściągnięta, szybko się przetłuszczała, szczególnie strefa T była dla mnie zmorą. Kosmetyki się nie trzymały twarzy, po kilku godzinach mogłam przejechać palcem i wszystko na nim zostawało. Do tego podkłady ważyły się, a ja nie byłam w stanie nic z tym zrobić. Postanowiłam zmienić swoją pielęgnację jeszcze w listopadzie, jednak nie osiągnęłam tego efektu co chciałam. Miałam wrażenie, że moja buzia jest ciągle skłonna do przetłuszczania. Z pomocą i ze zbawiennym działaniem, jak się potem okazało, przyszedł krem z rodzimej, polskiej firmy Make Me Bio. Nie od dziś stawiam na kosmetyki naturalne, więc zakochana w naturze i działaniu poprzednich kosmetyków o takim składzie, postanowiłam zaufać i temu produktowi. Pomimo tego, że w internecie nie znalazłam wielu opinii na jego temat, zaryzykowałam i dorwałam go na stronie KOA - House of Nature, gdzie cena jest bardzo atrakcyjna!
Beautiful Face - Krem dla skóry skłonnej do wyprysków - Make Me Bio
Krem posiada krótki opis, w którym znajdziemy najważniejsze informacje takie jak przeznaczeniem oraz z opisem działania każdego składnika. Skład oczywiście jest naturalny, wypisany w oficjalnym języku z polskim tłumaczeniem, za co ogromny plus! Znajdziemy w nim mnóstwo ekstraktów z owoców, a sam produkt jest całkowicie wegański. Brak w nim konserwantów, siarczanów, parabenów i sztucznych barwników. Warto wspomnieć, że krem jest hipoalergiczny, więc ryzyko wystąpienia alergii znika :)
Niesamowicie spodobało mi się opakowanie kremu - ciemne szkło o pojemności 60 ml z zakrętką. Mimo tego, że kremy naturalne bez konserwantów lubią tracić swoje właściwości przy otwieraniu, to opakowanie bardzo cieszy oko. Niestety jego wadą jest głębokość - trudno wydobyć krem mając naprawdę długie paznokcie, Całość przewiązana jest brązowym sznurkiem z 'metką', etykietka jest biało zielona. To wszystko sprawia, że pierwsze co przychodzi na myśl to NATURA!
Niesamowicie spodobało mi się opakowanie kremu - ciemne szkło o pojemności 60 ml z zakrętką. Mimo tego, że kremy naturalne bez konserwantów lubią tracić swoje właściwości przy otwieraniu, to opakowanie bardzo cieszy oko. Niestety jego wadą jest głębokość - trudno wydobyć krem mając naprawdę długie paznokcie, Całość przewiązana jest brązowym sznurkiem z 'metką', etykietka jest biało zielona. To wszystko sprawia, że pierwsze co przychodzi na myśl to NATURA!
Jak to bywa z kremami - na efekty trzeba poczekać. Testowanie rozpoczęłam przed samymi świętami, a teraz, po 1,5 miesięcznej kuracji mogę śmiało opisać rezultaty i opinie!
Już przy pierwszym użyciu byłam mile zaskoczona: wystarczy naprawdę niewielka ilość kremu, aby pokrył całą twarz! Z początku nie mogłam się do tego przyzwyczaić i nakładałam go za dużo. Dzięki temu krem jest niesamowicie wydajny, po długim czasie użytkowania zauważyłam ze zniknęło zaledwie 1/5 kremu. Stosuję go codziennie wieczorem, w trakcie dnia kiedy nie wychodzę oraz pod makijaż kiedy czuję taką potrzebę. Nie skraca on trwałości makijażu, wystarczy poczekać kilka sekund do całkowitego wchłonięcia. Wracając do nakładania - podczas ruchów nim po twarzy czujemy jak krem znika spod palców, zaczyna się wchłaniać i nie pozostawia żadnej tłustej warstwy, za co ogromny plus! Cały proces to zaledwie kilkanaście sekund, po tym czasie nie jesteśmy już w stanie ruszyć kremu z buzi.
Jak widzicie, formuła kremu jest bardzo lekka, i szybko się wchłania. Do tego krem delikatnie nawilża, jednak raz na jakiś czas nakładam mocno nawilżający krem, aby nie dopuścić do ewentualnego przesuszenia - robię to wtedy, kiedy czuję, że moja skóra jest bardzo ściągnięta i zwyczajnie tego potrzebuje.
Zapach jest przyjemny, delikatny, lekko ziołowo-herbaciany. Nie byłam do niego przekonana, chyba dla zasady, zwyczajnie nie lubię ziołowych zapachów, jednak ten ma w sobie coś co do mnie przemawia! Szybko się ulatnia i po chwili już nic nie czujemy!
A jak z magicznymi właściwościami tego kremu?
Pierwsze efekty widziałam już po dwóch tygodniach stosowania, jednak wolałam poczekać dłużej, aby nie polecać Wam czegoś, co się nie sprawdza. Przede wszystkim moja skóra się mniej świeci w trakcie dnia! Kiedyś musiałam używać bibułek matujących i poprawiać makijaż w trakcie dnia pudrem, czasem nawet 2-3 razy. Teraz po 8 godzinach na mojej buzi jest naturalny, delikatny glow, który mi całkowicie nie przeszkadza, tym bardziej, że nie jest on na całej strefie T, a tylko na nosie. Czoło i broda świecą się zdecydowanie mniej.
Zdecydowanie poprawił się koloryt mojej skóry, odzyskała ona swoją piękną, naturalną barwę, wszelkie przebarwienia bardzo szybko znikają. Na buzi nie pojawiają się zaczerwienienia, a ja czuję jak z każdym dniem krem oczyszcza moją skórę i sprawia, że nowopowstali nieprzyjaciele (którzy jednak się pojawią) szybko znikają z mojej buzi. Dodatkowo krem nie zapycha, wręcz zwęża rozszerzone pory, stają się one mniej widoczne, aż sama jestem w szoku - myślałam, że taki efekt uda mi się uzyskać stosując odpowiednie bazy pod makijaż, a tu krem rozwiązał problem u podstawy!
Mogę śmiało powiedzieć, że moje małe problemy ze skórą są już na wykończeniu. Cera jest gładka, odżywiona, bez makijażu wygląda bardzo, bardzo dobrze! Krem jest ważny pół roku po otwarciu - myślę, że w tym czasie skończę całe opakowanie i z pewnością do niego wrócę! Pamiętajcie, że jeśli krem Was zainteresował możecie dostać go na KOA - HOUSE OF NATURE Więcej kosmetyków tej polskiej, wegańskiej firmy znajdziecie tutaj :)
Znacie firmę Make Me Bio?
Używacie kosmetyków naturalnych?
Co powiecie na ten krem?
PAMIĘTAJ O MOICH SOCIAL MEDIACH!
Zaobserwuj instagrama @miller.emilia oraz polub mój fanpage Miller Emilia Blog
Dodaj nas również na swojego snapa, piątki to moje dni!
seven_bloggers
Nie zapomnij skomentować i zaobserwować bloga oraz zapisać się do newslettera, aby być na bieżąco!
5 komentarze
Będę go miała na uwadze, od dawna mam ochotę na kremy make me bio.
OdpowiedzUsuńUwielbiam kosmetyki naturalne i wegańskie! Nie znałam tego kremu, ale dobrze że go tak długo testowaś i podzieliłaś się opinią na blogu, z chęcią go wypróbuję. Mam podobny problem jaki Ty miałaś, ze świecącą się twarzą.
OdpowiedzUsuńZapach trochę do mnie nie przemawia, ale skoro się szybko ulatnia to dobrze ;)
Aktualnie używam kremu Orientany (także naturalny 100%) i bardzo polecam ;>
Już wiem, że bym go nie polubiła - przez zapach.
OdpowiedzUsuńTaki krem przydałby mi się, ale ja mam skóre po trądzikową.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i obserwuję od dawna :)
http://wiktoria7olczak.blogspot.com
Jak skończę mój krem od Barwy Siarkowej (który jest super!) to chyba przetestuję ten :)
OdpowiedzUsuńMój blog - klik! :)