facebook google twitter tumblr instagram linkedin
  • Start
  • Kategorie
    • Lifestyle
    • Fashion Diary
    • Beauty & Care
    • Podróże
    • Poradniki
    • Event
  • Serie
    • Basic
    • Long Hair Don't Care
  • Mapa podróży
  • O mnie
  • Kontakt

Emilia Miller


Kosmetyki polskiej firmy Bell nie raz gościły na moim blogu czy Instagramie. Dużą popularnością cieszyły się matowe pomadki w płynie, które miały premierę w maju ubiegłego roku oraz kremowe cienie do powiek z październikowej kolekcji Wanted, głównie dlatego, że sprawdzały się one jako pomady do brwi w atrakcyjnej cenie! Sama również skusiłam się na te produkty, a ich recenzję oraz kilku innych produktów dostępnych w stałej kolekcji znajdziecie w listopadowym wpisie.
Secret Garden to nowa limitowana kolekcja kosmetyków dostępna na wyłączność w szafach Bell w sklepach Biedronka. Jak sama nazwa mówi - nawiązuje ona do natury, kwiatów, tajemniczości.. a produkty z tej serii całkowicie do niej pasują. Za chwile przekonacie się dlaczego!


Pierwszą rzeczą, która zdecydowanie najbardziej mnie cieszy w tej nowej kolekcji są produkty do ust, ale.. jak już wiecie moda na matowe pomadki powoli przemija, a na jej miejsce wchodzą te o pełnym błysku. Nowe błyszczyki Secret Garden o nazwie Sparkly Gloss całkowicie trafiły w nadchodzący trend! Dzięki szklistemu wykończeniu usta są optycznie powiększone, a zawartość perłowych pigmentów sprawia, że efekt się potęguje. Ogromny plus dla tego produktu - ma niesamowitą konsystencję aksamitno-żelową, a po nałożeniu nie klei się! Choćbym nałożyła go kilka warstw - usta pozostaną gładkie, lśniące, pełne i stale bez efektu klejenia się. Właśnie z tego względu ten produkt trafił w moje serce. Ponadto zawiera on substancje nawilżające i wygładzające usta, dzięki czemu nie musimy martwić się o przesuszenie naszych warg.  Drobinki zawarte w błyszczyku dają efekt szklistej tafli, są bardzo drobne, nienachalne i prawie niewidoczne. Dopiero w całej konsystencji możemy zauważyć pożądany efekt.

Produkt dostępny jest w 5 wariantach kolorystycznych. Pierwszy z nich nie pozostawia koloru na ustach, jest półtransparentny o typowo perłowym, chłodnym wykończeniu ze srebrzysto-niebieskimi drobinkami, daje holograficzny efekt. Drugi to delikatny, jasny róż podbijający naturalny kolor warg, a wypełniony jest po brzegi złoto-różowo-niebieską masą, podobnie jak poprzednik - uzyskamy nim efekt holo na ustach, ale o innym odcieniu. Trzeci to mocniejszy poprzednik, jest bardziej różowy, ciemniejszy, o drobinkach opalizujących na różowo-fioletowo, ma on najwięcej pigmentu barwiącego usta. Czwarty jest jasną, beżową masą zawierającą ciepłe tony wśród drobinek, zdecydowanie najmniej przypadł mi do gustu. Piąty, a za razem ostatni to ciemniejsza wersja poprzedniego koloru, gdyż jest on bardziej brązowo-miedziano-złoty, o zdecydowanie ciepłych tonach, a w drobinkach możemy znaleźć nieco różowego pigmentu - to sprawia, że ten kolor tak trudno opisać.


W moje ręce najpierw trafił holograficzny nr. 2 oraz niepowtarzalny i nietuzinkowy nr. 5, a moja kolekcja wkrótce powiększy się o numerki 1 oraz 3! Uwielbiam edycje limitowane, a błyszczyki z tej serii są niesamowicie uniwersalne, podobnie jak listopadowe cienie w kremie - używam ich solo na usta, jeśli chcę optycznego powiększenia, odświeżenia looku, delikatnego, nienachalnego podkreślenia czy dopełnienia wiosennego makijażu.. jednak sprawdzają się też one świetnie nałożone na pomalowane wcześniej usta inną, bardziej kolorową pomadką, zarówno kremową jak i matową. Uzyskujemy wtedy dość niepowtarzalny efekt, bardzo wiosenny. Błyszczyki z tej serii goszczą na moich ustach niemal codziennie, a w trakcie dnia poprawiam je jedynie po obiedzie - z racji tego, że się nie kleją utrzymują się na ustach bardzo długo, a ponieważ nie są bardzo barwiące - nie zauważamy takiego braku, kiedy się nieco zje! Do tego całkowicie przepadłam za zapachem, który jest charakterystyczny dla produktów do ust firmy Bell - słodki, nieco ciężki, pachnący wiosną i latem!


Drugą nowością są lakiery do paznokci inspirowane wiosennymi kwiatami z Sekretnego Ogrodu. Jest to zestawienie pasteli i żywych kolorów, które pięknie ze sobą współgrają, a także prezentują się solo. Do tego mamy 3 różne wykończenia. Kolekcja, a właściwie jej kolory są kwintesencja wiosny, a zaraz przekonacie się dlaczego!

Pierwszy kolor inspirowany jest kolorem kwiatów magnolii, stąd też jego nazwa Magnolia. Jest to delikatny pudrowy róż z domieszka tonów nude, piękna pastela na codzień, uniwersalna. Dodatkowo zawiera w sobie bardzo małe drobinki opalizujące na żółto-złoto, dając efekt syrenki na paznokciach! Niestety niesamowicie trudno było mi wychwycić ten efekt na zdjęciach, ale możecie mi wierzyć na słowo, że prezentuje się on wspaniale i pasuje do wszystkiego. Jest bajeczny i magiczny. Lakier osiąga pełne krycie już przy drugiej warstwie. 


Forget Me Not, czyli niezapominajka, to drugi kolor z wiosennej kolekcji Secret Garden. To piękny chłodny, pastelowy błękit, taki którego od dawna poszukiwałam! Wzbogacony jest o srebrno-złote drobinki pięknie opalizujące i podbijające kolor tego błękitu i dający efekt syrenki. Niestety jego krycie jest najgorsze z tych wszystkich - dopiero 3cia cienka warstwa sprawiła, że nie było prześwitów, jednak dla takiego koloru jestem w stanie się poświęcić!


Secret Flower to już ciemniejszy, cięższy kolor, a dokładniej - mocny, intensywny turkus, bardziej niebieski niż zielony. Zawiera w sobie srebrne drobinki opalizujące na błękit. Świetnie kryje już przy pierwszej warstwie, jednak dla pewności dokładam jeszcze jedną cienką. 


Głęboki amarant, to lakier o nazwie Orchid. To mój drugi ulubieniec z tego zestawu. Kolor jest pomiedzy różem a fioletem, bardzo intensywny i ciężki, wzbogacony o perłowe drobinki w kolorze złoto-żółtym. Na paznokciu daje efekt pięknej, gładkiej tafli już po pierwszym pociągnięciu, jednak tutaj także dokładam jeszcze jedną warstwę.


Żywy, nieco pastelowy pomarańcz to kolor o nazwie Tulip. Dla mnie taki kolor to nowość, jednak już wiem, że to on wkrótce zagości na moich pazurkach, jak tylko trochę urosną (niestety wszystkie ostatnio skróciłam do minimum, a nie przepadam za mocnymi barwami na krótkich paznokciach). Kolor daje pełne krycie po dwóch cienkich warstwach, jest on niesamowicie wiosenny, promienny i słoneczny, nieco zabielony, dający szkliste wykończenie bez drobinek.


Neutralna, nieco malinowa czerwień o szklistym wykończeniu to ostatni kolor z wiosennej kolekcji, a dostał nazwę Rose, czyli róża. Piękny głęboki kolor, intensywny, a do tego ponadczasowy i uniwersalny, w sam raz na wiosnę! Pełne krycie osiąga po nałożeniu dwóch warstw. Mój kolejny faworyt.


Jak widzicie kolekcja wiosenna to nie tylko różowy. Znajdziemy tu 6 współgrających ze sobą kolorów, które można dowolnie łączyć, gdyż praktycznie każdy ze sobą pasuje! W dodatku niesamowicie podobają mi się nazwy tych lakierów! O pigmentacji i nakładaniu już się wypowiedziałam, a trwałość jak zawsze bez zastrzeżeń - ok 5 dni bez uszczerbków :) Lakier kosztuje 6,99 zł i również pochodzi z limitowanej kolekcji Secret Garden.
PS. Musicie mi wybaczyć te niedociągnięcia w malowaniu - naprawdę nie lubię malować krótkich paznokci, a chciałam jak najlepiej pokazać Wam kolory.. Dlatego na zdjęciach mam brudne łapki od zmywania lakieru czy też drobne niedociągnięcia - zdjęcia były robione jednego dnia, jedno po drugim, a lakier na zdjęciach był cały czas mokry :)

W ofercie jest jeszcze piękny, tłoczony puder, który składa się z kilku kolorów, a po zmieszaniu tworzy piękną taflę - widzę go w roli pięknego rozświetlacza na wiosnę! Szybko, oferta limitowana Secret Garden przewidziana jest tylko na kwiecień i maj bieżącego roku!

Kupujecie produkty Bell? 
Macie jakieś produkty z tej firmy, które są Waszymi perełkami, a były w ofercie limitowanej?
Odsyłam Was do moich perełek z listopadowego postu!
Jak Wam się podobają te wiosenne zdjęcia?
Pasują do klimatu Sekretnego Ogrodu?

Przy okazji wpadnijcie na mój kanał na YT, gdzie znajdziecie filmik z nowościami oraz tutorialem makijażu wiosennego! :) KLIKNIJ I OGLĄDAJ TUTAJ :)



PAMIĘTAJ O MOICH SOCIAL MEDIACH!
Zaobserwuj instagrama @miller.emilia oraz @miller.beauty, a także polub mój fanpage Miller Emilia Blog !
Dodaj nas również na swojego snapa, od teraz wtorki to moje dni! 
seven_bloggers. Możesz dodać także mojego prywatnego snapa - od niedawna mam nową nazwę, którą Cię nie zdziwię - milleremilia !

Nie zapomnij skomentować i zaobserwować bloga, aby być na bieżąco!
20:07:00 27 komentarze

Hej! Przedstawiam Wam mój makijażowy tutorial w postaci filmiku na długo nieaktywnym kanale! Mam nadzieję,że przypadnie Wam do gustu! Wszystkie kosmetyki użyte w filmie znajdują się w opisie pod nim. OGLĄDAJ TUTAJ :)
20:05:00 2 komentarze

Nasion chia chyba nie muszę nikomu przedstawiać. Szybko zyskały one popularność i zagościły na stałe w menu w wielu kawiarniach jako deser, a także w restauracjach serwujących śniadania jako jego element. Są one także dostępne w niemalże każdym sklepie, w tym w Biedronce za niską cenę!
Nasiona szałwii hiszpańskiej należą do superfoodów, czyli są bogate w drogocenne składniki w dużych ilościach. Jednak nie będę Was zanudzać, jeśli jeszcze ich nie znacie - wpadajcie do wujka Google i czytajcie więcej! :) Te malutkie ziarenka możemy wykorzystać na wiele sposobów: jako dodatek do owsianki czy musli (uwielbiam to połączenie!), koktajli, chlebów, naleśników czy jako zamiennik bułki tartej lub zagęstnik do zup. Jednak najczęściej spotykamy go w postaci puddingów, dlatego i ja postanowiłam się podzielić z Wami moim przepisem na idealny pudding chia!

Wiem, że takich przepisów znajdziecie mnóstwo w internecie, sama szukałam inspiracji po kupieniu pierwszego opakowania, jednak dopiero teraz odkryłam przepis idealny, trafiający w 100% w moje kubki smakowe! Pierwszy pudding jaki zrobiłam z naturalnym mlekiem sojowym był za rzadki i nie pasował mi jego smak, zaczęłam kombinować na oko z jogurtami naturalnymi pitnymi i powoli zaczynało to przypominać gęsty deser. Od samego początku szukałam także dobrych dodatków do mojej potrawy, aby urozmaicić jej ziemisty smak - domowe dżemy malinowe, banan, cynamon - niestety one bardziej nadawały się do klasycznej owsianki z jogurtem niż do puddingu. W końcu odkryłam, że pudding bardziej lubi się ze słodyczą i kwasem, niż mdłym, słodkim i ciężkim smakiem banana, dlatego ostatecznie powstał mój ulubiony wiosenno-letni smak słodko-kwaśny!

Do przygotowania tego śniadania, przekąski czy deseru dla 4 osób (bądź też 4 porcje) potrzebujemy:

400 gram jogurtu naturalnego lub 400 gram jogurtu roślinnego lub mleka kokosowego (ma konsystencję jogurtu)
4-5 łyżek nasion chia
1 dojrzałe mango
1 dojrzały granat
płatki migdałów
wiórki kokosowe
miód (opcjonalnie)

Kilka porad na wstępie:
◎ Jeśli chcesz zjeść pudding na śniadanie - przygotuj je poprzedniego dnia wieczorem, przez noc osiągnie on odpowiednią, gęstą konsystencję i będzie gotowy do spożycia.
◎ Dojrzałe mango ma czerwono-pomarańczową skórkę, jest bardzo soczyste, niesamowicie słodkie i odkształca się po umiarkowanym wbiciu palców.
◎ Miód jest opcjonalny - jeśli mango nie było wystarczające dojrzałe lub też jeśli potrzebujesz więcej słodyczy na zły dzień!
◎ Jeśli zamierzasz zjeść pudding w pracy, szkole, mieście - zrób go w małym słoiczku, który jeszcze w domu wypełnisz dodatkami, a następnie zakręcisz wieczko!


Przygotowanie:
1. Przygotuj miskę do której przelejesz jogurt. Dokładnie wymieszaj do uzyskania jednakowej konsystencji, wsyp nasiona i ponownie porządnie zamieszaj.
2. Do przygotowanych wcześniej pojemniczków (pamiętaj, że najlepiej smakuje ze szklanych, w końcu jemy też oczami), czy to szklanek czy słoiczków, nakładaj po 3-4 łyżki przygotowanej masy - to właśnie idealna porcja!
3. Wstaw wszystko do lodówki na co najmniej 4 godziny i pozwól nasionom powiększyć swoją objętość i zmienić konsystencję w gęstą, kremową i treściwą.
4. Tuż przed podaniem przygotuj owoce. O tym jak obierać mango w szybki i prosty sposób dowiecie się ze starego postu (klik), a w obieraniu granata nie ma większej teorii.
5. Wyjmij pudding z lodówki - po kilku godzinach powinien on nieco zwiększyć objętość, a po odwróceniu do góry dnem nie powinien wypaść! Udekoruj go owocami - ułóż kolejno ziarenka granata oraz kosteczki z mango.
6. Całość posyp niewielką ilością płatków migdałów oraz wiórków kokosowych, a dla większej słodyczy - polej wszystko odrobiną prawdziwego miodu.


Twój kolorowy, wiosenny pudding chia jest gotowy do zjedzenia.. bądź zabrania w podróż do pracy czy na uczelnie!
Dlaczego wybrałam to połączenie? Uważam, że neutralny, ale czasem ziemisty smak samego puddingu wymaga nieco zabarwienia - nie tylko kolorystycznego, ale też smakowego. Soczyste i słodkie mango idealnie komponuje się z słodko-kwaśnym granatem w tle delikatnego, rozpływającego się w ustach puddingu. Połączenie intensywnej żółci pierwszego owocu z ciemnoróżowymi kuleczkami granata sprawia, że na sam widok cieknie nam ślinka! Tak jak powiedziałam - lubimy jeść ładnie wyglądające dania! Płatki migdałów są opcjonalnym dodatkiem, podobnie jak miód i wiórki kokosowe - często z nich rezygnuję z pośpiechu, jednak w całości dają mieszankę różnych smaków, konsystencji i kolorów! Bajka dla podniebienia! :)
Smacznego! 
PS. Gotowy pudding możesz przechowywać w lodówce 2-3 dni, więc nie martw się, jeśli zrobisz go za dużo! :)


Macie swoje sprawdzone połączenia smaków w tym puddingu?
Chętnie usłyszę Wasze propozycje! :)

PAMIĘTAJ O MOICH SOCIAL MEDIACH!
Zaobserwuj instagrama @miller.emilia oraz polub mój fanpage Miller Emilia Blog
Dodaj nas również na swojego snapa, od teraz wtorki to moje dni! 
seven_bloggers. Możesz dodać także mojego prywatnego snapa - od niedawna mam nową nazwę, którą Cię nie zdziwię - milleremilia !

Nie zapomnij skomentować i zaobserwować bloga, aby być na bieżąco!
21:00:00 16 komentarze

Kiedy zobaczyłam tę futrzaną kamizelkę ze sztucznego (oczywiście!) futra nie mogłam przejść obok niej obojętnie! Od razu skusiłam się na przymierzenie jej, a chwilę później na zakup, którego nie żałuję. Do wyboru miałam także drugą, wcale nie mniej ciekawą kamizelkę składającą się z regularnych plam w kolorze czarnym, białym ciemnego turkusu i bordo, jednak 51% mojego serca krzyczało, żebym wzięła właśnie tą, różową!

W całym zestawieniu to właśnie ona gra pierwsze skrzypce, jest bardzo charakterystyczna i widoczna z daleka. Jest wykonana z długiego włosia, bardzo miękkiego i delikatnego, które mogłabym zagłaskać, jak jakieś zwierzątko. Ponadto ma też niepowtarzalne jak na futerka zabarwienie - dobrze wykonane ombre przechodzące z góry od intensywnego, głębokiego różu po delikatny, pastelowy na dole. Śmieję się, że została zrobiona z flaminga :D Co mnie bardzo cieszy - ma kieszenie, których w ogóle nie widać, a także zapinki z przodu takie jak w biustonoszu. Zdecydowanie najlepiej wygląda na czarnej bazie, jednak ja połączyłam ją z bordowo-śliwkowymi spodniami. Aby nie przesadzić dobrałam do tego czarne buty, bluzkę z długim rękawem i skórzany plecak. Makeup pozostał neutralny - podkreślone oczy w kolorze pudrowego różu i brwi, a do tego matowa pomadka na ustach podbijająca mój naturalny kolor warg.


Dlaczego ta kamizelka tak bardzo zawładnęła moim sercem? Po pierwsze - jest różowa! Praktycznie większość rzeczy jakie skupia moją uwagę jest właśnie w tym kolorze! To, że lubię ten kolor nie powinno być dla Was żadną nowością, patrząc chociażby na moje makijaże czy kolor drobnych elementów na blogu. Po drugie - jest to futerko, a futerek nigdy nie za mało! Poszukiwałam jakiegoś jasnego futerka, które będzie zastępować mi kurtkę, jednak w moje ręce wpadła kamizelka i również z niej jestem zadowolona. Do tego uważam, że pasuje do mnie, mojego charakteru, a także moich blond włosów! Szczególnie podoba mi się to, jak ładnie moje jasne pasma przechodzą na ten głęboki róż o podobnej fakturze i jednocześnie podbijają moją jasną cerę ożywiając ja. Przy odpowiednim zestawieniu nie ma szans na 'efekt Barbie' :D


Dziś po raz pierwszy macie okazję oglądać zdjęcia z kategorii 'Fashion' w mojej nowej fryzurze! Tak jak wspomniałam w poprzednim poście - bałam się, że nie będą dobrze wyglądać, jednak ja czuję się świetnie i uważam, że nie straciłam wiele pozbywając się tylu centymetrów! :)


PAMIĘTAJ O MOICH SOCIAL MEDIACH!
Zaobserwuj instagrama @miller.emilia oraz polub mój fanpage Miller Emilia Blog
Dodaj nas również na swojego snapa, od teraz wtorki to moje dni! 
seven_bloggers. Możesz dodać także mojego prywatnego snapa - od niedawna mam nową nazwę, którą Cię nie zdziwię - milleremilia !

Nie zapomnij skomentować i zaobserwować bloga, aby być na bieżąco!
08:00:00 33 komentarze

Tytuł.. nie kłamie, a zdjęcie powyżej mówi samo za siebie :)
1 kwietnia, czyli w Prima Aprilis pozbyłam się moich długich do pasa blond włosów. Planowałam to od jakiegoś czasu, jednak niesamowicie bałam się zmian. W pewien piątek prowadząc snapa SEVEN_BLOGGERS opowiadałam o pielęgnacji takich włosów i sposobach na zapuszczenie ich, a na sam koniec poinformowałam, że szykuję się na zmianę. Skoro słowo się rzekło musiałam to zrobić, tym bardziej, że obiecałam, że obcięte włosy się nie zmarnują.

Swoje włosy zapuszczałam ponad 3 lata. Historię opowiadałam już kilka razy, jednak teraz po krótce ją przytoczę. Wszystko rozpoczęło się wraz z początkiem września w 1 liceum (2013) i chęcią zadbania o włosy. Już wtedy nie suszyłam ich od pół roku, jednak potrzebowałam odżywić je po wakacjach i wszystkich stylizacjach. Ścięłam włosy do równej długości, co ciekawe - takiej jakiej mam teraz. Prawdziwą pielęgnację rozpoczęłam jednak kończąc pierwszy rok szkolny w liceum, następnie trwała ona przez dwie kolejne klasy. W międzyczasie zmieniałam tylko sposób dobierając kosmetyki do aktualnych potrzeb. Celem było zapuszczenie zdrowych i lśniących włosów co najmniej do wcięcia w talii, a datą graniczną była własna studniówka - w końcu wiele dziewczyn tak robi. Wyczekiwany wynik osiągnęłam wcześniej niż bal maturalny, który miał miejsce w styczniu ubiegłego roku.. Włosy były długie, zadbane, bez rozdwojonych końcówek. Piękna blond czupryna, gładka, lśniąca, miękka. Stały się one moją ozdobą i znakiem rozpoznawalnym w tłumie. Były także moim zdecydowanym atutem i nadawały mi anielskiego, lekkiego charakteru przy całkowicie czarnych stylizacjach. Napisałam kilka postów tutaj na blogów o pielęgnacji, mówiłam też o tym na grupowym snapie. Czas mijał dalej i nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby ściąć włosy, w końcu nie po to je zapuszczałam, nie po to o nie dbałam.

Jednak z czasem włosy stały się dla mnie niesamowitym utrudnieniem. Mieniona zima mnie wykończyła, ciągłe przekładanie włosów z jednej strony na drugą, żeby uniknąć przycięcia zamkiem, wyjęcie ich spod szalika, noszenie czapki.. Włosy, pomimo tego, że były średnio-cienkie - w końcu blondynki już takie mają - było ich bardzo dużo i były ciężkie. Ich codzienna pielęgnacja stopniowo mnie wykańczała: mycie każdego wieczoru, to nie lada wyzwanie - włosy trzeba dobrze zmoczyć, spienić, spłukać.. a następnie liczyć się z tym, że bez pomocy suszarki wyschną za jakieś 3-4 godziny. Oklapnięte, bez kształtu, niepodatne na stylizację (były wyjątkowe dni, kiedy włosy po pokręceniu trzymały się), ciężkie i bez objętości. Czasochłonne fryzury, w tym chociażby zwykły warkocz (warkocze) dobierany całkowicie mi się przejadły. Postanowiłam zmienić coś w swoim wyglądzie, odświeżyć go na wiosnę, w końcu osiągnęłam swój cel 'długie włosy', a teraz są one dla mnie tylko utrudnieniem.

Zaplanowałam wizytę u fryzjera na 1 kwietnia, czyli w dzień, kiedy większość rzeczy nie bierze się na serio. Miało to szczególne znaczenie, bo uznałam, że wiele osób nie uwierzy mi tego co zrobiłam, w końcu nie po to zapuszczałam te włosy przez 3 lata. Siedząc na fotelu u fryzjera przeanalizowałam swój wybór wraz z mamą i fryzjerką. Ostatecznie moje włosy zostały zmierzone, związane w kucyka i odcięte, a chwilę później cieszyłam się krótkimi, nowymi włosami oraz blond kitką w ręce. Lekko ponad 25 centymetrów całkowicie zdrowych, zadbanych włosów zostało przekazane na fundację RAK'N'ROLL na akcję 'Daj Włos', gdzie zostaną one wykorzystane do robienia peruki. 


Cieszę się swoimi krótkimi włosami (choć dla niektórych wciąż długimi) od prawie dwóch tygodni, a w tym czasie ani razu nie pożałowałam swojej decyzji. Pomijając fakt, że zrobiłam coś dobrego dla innych, dla chorych oddając swoją kitkę, to jest mi o wiele wygodniej z nową fryzurą. Włosy zostały wyrównane, przycięte jak od linijki. Nabrały objętości, witalności, sprężystości i lekkości. Są niesamowicie gęste i miękkie w dotyku. Czuje, że zrobiłam im tylko przysługę. Teraz ich pielęgnacja zajmuje mi jeszcze mniej czasu, a kiedy zechcę pokręcić swoje włosy - pomimo tego, że są niskoporowate - stylizacja utrzymuje się naprawdę długo! Naprawdę bałam się tego jak będę wyglądać i czy mój naturalny ciemny odrost nie pojawi się na całej długości - włosy są ciągle w kolorze pięknego, naturalnego blondu, a ja wyglądam młodziej i lżej, bardzo świeżo i dziewczęco. Tego mi było trzeba!

Jeśli Ty też masz długie włosy i zamierzasz coś zmienić w swoim wyglądzie - oddaj włosy na fundację (najpopularniejsza to właśnie Rak'n'Roll)! Zobaczysz, że Tobie będzie lżej, a inni dostaną coś co stracili w czasie walki z chorobą - włosy, uśmiech oraz pewność siebie! Teraz już z doświadczenia wiem, że długie włosy pomimo tego, że są piękną ozdobą, są nie dla mnie.. jednak ponownie planuję teraz je zapuścić i przekazać na robienie peruki - takie kółko :)
PAMIĘTAJ O MOICH SOCIAL MEDIACH!
Zaobserwuj instagrama @miller.emilia oraz polub mój fanpage Miller Emilia Blog
Dodaj nas również na swojego snapa, od teraz wtorki to moje dni! 
seven_bloggers. Możesz dodać także mojego prywatnego snapa - od niedawna mam nową nazwę, którą Cię nie zdziwię - milleremilia !

Nie zapomnij skomentować i zaobserwować bloga, aby być na bieżąco!
15:20:00 25 komentarze

Jeśli jesteście stałymi czytelnikami mojego bloga, zapewne poznaliście już firmę Orphica i recenzję odżywki do rzęs, tuszu i kredki do oczu. O samej firmie możecie przeczytać zarówno na ich stronie jak i w pierwszym wpisie opublikowanym w styczniu "REALASH - nowy rok, nowa ja, nowe rzęsy | Orphica". Jeśli jesteście ciekawi mojej opinii o odżywce do rzęs REALASH, tuszu UP i kredce ARROW odsyłam Was do postu podsumowującym moją 1,5-miesięczną kurację "REALASH | Podsumowanie kuracji | Orphica". Również na moim Instagramie (miller.emilia) informowałam o mojej kuracji. 

Dziś skupię się na najnowszym produkcie jakim jest serum pod oczy PURE. Jego openbox robiłam na snapie seven_bloggers (dodajcie nas!). Podobnie jak poprzednia paczka kosmetyk przyszedł w ekspresowym tempie zapakowany w pięknym kartonowym pudełku z holograficznym florystycznym wzorem. Wewnątrz znalazłam małe pudełeczko z moim wyczekiwanym serum pod oczy PURE. Dlaczego wyczekiwanym? Dokładnie 3 tygodnie przed otrzymaniem paczki postanowiłam skupić się na skórze wokół swoich oczu. Niestety jestem genetycznie 'obciążona' suchą i delikatną skórą w okolicy oczu, wrażliwą i podatną na zmarszczki mimiczne. Do tego posiadam delikatnie opadającą powiekę i niestety coś z czym zmaga się najwięcej kobiet - zasinienia w kolorze różowym, czerwonym, fioletowym. Od kiedy zaczęłam się wysypiać nieznacznie zmniejszyły się, jednak wiem, że u mnie jest to również związane z genami, które odziedziczyłam. Postanowiłam więc skusić się na kurację z firmą Orphica, która gwarantuje nam pozbycie się tych problemów i pozwoli zadbać nam o naszą skórę wokół oczu. Zaufałam firmie już jeden raz i wszystkie 3 produkty się u mnie sprawdziły, tym bardziej wyczekuję efektów serum pod oczy PURE.


Zgadzam się ze stwierdzeniem, że tak jak kremy przeciwzmarszczkowe stosuje sie PRZED pojawieniem się zmarszczek, tak samo serum i kosmetyków "przedłużających" młody, zdrowy wygląd mogą używać 20-letnie osoby w celu niwelowania pierwszych oznak braku snu, zmęczenia i przebarwień czy też drobnych zmarszczek. Dlatego też i ja dbam o swoją skórę, szczególnie tę wokół oczu, aby prezentowała się jak najlepiej bez makijażu, a także w nim.

Produkt PURE znajduje się w szklanej, cięzkiej i grubej szklanej buteleczce z pipetą. Sam kosmetyk jest mleczno-biały i ma lekką, lejącą konsystencję. W opakowaniu znajdziemy go aż 15 ml, co starczy na 6 miesięcy używania. Skład jest bardzo przyjazny i moim zdaniem faktycznie ma predyspozycje do działania. Znajdziemy w nim przede wszystkim glicerynę, wiele wyciągów i ekstraktów z roślin, w tym kwiatów, kolagen, elastynęczy witaminę A, E, B3. Popularny ostatnimi czasy wyciąg ze śluzu ślimaka również ma swoje miejsce w tym składzie. 


Mimo, że paczuszka leżała w moim pokoju od połowy marca, to oficjalnie kurację z serum pod oczy PURE rozpoczęłam 1 kwietnia i zgodnie z zaleceniami nakładam serum pod i na powieki okrężnymi ruchami po wykonaniu odpowiedniego demakijażu i oczyszczenia tej okolicy. Nie mogę doczekać się pierwszych efektów, a jak zapewne się domyślacie - podzielę się nimi tutaj na blogu prawdopodobnie w połowie maja. Uważam, że 1,5 miesiąca do minimalny czas stosowania, aby zauważyć zadowalające efekty.

O znajomość tej firmy już Was nie będę pytać..
...jednak jestem ciekawa czy stosowałyście jakikolwiek z produktów?
Jakie macie z nimi doświadczenie? 
Chętnie dowiem się jak Wam się sprawdziły!

PAMIĘTAJ O MOICH SOCIAL MEDIACH!
Zaobserwuj instagrama @miller.emilia oraz polub mój fanpage Miller Emilia Blog
Dodaj nas również na swojego snapa, od teraz wtorki to moje dni! 
seven_bloggers. Możesz dodać także mojego prywatnego snapa - od niedawna mam nową nazwę, którą Cię nie zdziwię - milleremilia !

Nie zapomnij skomentować i zaobserwować bloga oraz zapisać się do newslettera, aby być na bieżąco!
20:24:00 7 komentarze
Nowsze posty
Starsze posty

O mnie

Jestem Emilia, mam 22 lata. Na moim blogu znajdziesz wpisy o dotyczące urody, mody, a także podróży! Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś dla siebie i zostaniesz ze mną na dłużej xoxo .
Kopiowanie treści oraz zdjęć zamieszczanych na blogu jest surowo zabronione.
Kontakt: miller.emilia0@gmail.com

Kategorie

RECENZJE basic event lifestyle long hair don't care moda podróże poradnik uroda

Archiwum

  • ►  2019 (5)
    • ►  sierpnia (1)
    • ►  marca (3)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2018 (29)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (2)
    • ►  października (1)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (6)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (2)
  • ▼  2017 (43)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (5)
    • ►  października (2)
    • ►  września (4)
    • ►  sierpnia (5)
    • ►  lipca (4)
    • ►  maja (3)
    • ▼  kwietnia (6)
      • Secret Garden | Nowości Bell
      • Sweet Peach Makeup Tutorial | Makeup Revolution, E...
      • Najłatwiejszy i najsmaczniejszy pudding chia!
      • Pink Flamingo | Różowa futrzana kamizelka
      • OBCIĘŁAM MOJE DŁUGIE WŁOSY?!
      • Eye skin care with PURE | Orphica
    • ►  marca (5)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (4)
  • ►  2016 (44)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (6)
    • ►  października (1)
    • ►  września (5)
    • ►  sierpnia (5)
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (5)
    • ►  maja (5)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (3)
  • ►  2015 (40)
    • ►  grudnia (5)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (5)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (5)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (5)
    • ►  kwietnia (3)
    • ►  marca (3)
    • ►  lutego (3)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2014 (4)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (1)

Popularne posty

  • NUDES | Golden Rose Longstay Liquid Matte Lipstick No.13 VS No.16
    NUDES | Golden Rose Longstay Liquid Matte Lipstick No.13 VS No.16
  • New shades of NUDE | Nowe kolory MatteCrayon Lipstick | Golden Rose
    New shades of NUDE | Nowe kolory MatteCrayon Lipstick | Golden Rose
  • RÓŻOWY: nie dla wszystkich?
    RÓŻOWY: nie dla wszystkich?
  • Jak uszyć biustonosz z koronki? DIY
    Jak uszyć biustonosz z koronki? DIY
  • Najlepsze cienie za 5 zł?! | Mystik Warsaw | Kontigo
    Najlepsze cienie za 5 zł?! | Mystik Warsaw | Kontigo

Facebook

Szukaj

Obsługiwane przez usługę Blogger.

by